IX Bieg (marsz!) Niepodlegości w Serocku [relacja]
Bieg Niepodległości w Serocku to jedna z pierwszych imprez sportowych, które zlokalizowałem w kalendarzu, rozgrywanych w ramach obchodów odzyskania przez Polskę niepodległości. Piękna idea świętowania na sportowo, która bardzo mi odpowiada. Tym razem wybór padł na Serock.
Start – niepewny…
Obecna sytuacja epidemiczna w Polsce nie napawa optymizmem, dlatego długo się zastanawiałem, czy wybrać się na te zawody. Tydzień wcześniej odpuściłem sobie ostatnie Grand Prix Warszawy pomimo, że wcześniej opłaciłem wpisowe. Trudno, tak musiało widocznie być. Te decyzje są zawsze bardzo ciężkie z punktu widzenia osoby, którą elektryzuje rywalizacja sportowa. Nad Serockiem nadal się zastanawiałem, głównie ze względu na kameralny charakter imprezy (to mogłem przede wszystkim wywnioskować z liczby zawodników na liście startowej). Po długich namysłach zdecydowałem, że jadę.
Dojazd
Oczywiście wcześniej sprawdziłem, ile mniej więcej zajmie mi czasu dotarcie na miejsce startu. 30-40, więc nie było źle. Był to też kolejny argument przemawiający za tym, aby się – mimo wszystko – tam wybrać. W dniu startu założyłem sobie lekki czasowy bufor bezpieczeństwa i wyruszyłem w trasę. W związku z panującą sytuacją starałem się mocno wcelować w bardzo późne godziny pracy biura zawodów, żeby jak najmniej spędzić czasu w otoczeniu innych osób-zawodników. Miało to jakiś sens.
Z początku wszystko szło po mojej myśli. Do czasu, aż… wbiłem się w korek w okolicach Zalewu Zegrzyńskiego. Wtedy też zaczęły się pierwsze kalkulacje, obliczenia – czy aby zdążę? Aplikacja wujka Googla pokazywała, że będę jakieś 10 minut po czasie, który sobie zakładałem. Nie była to zbyt dobra informacja zważywszy na to, że nie znałem topografii Serocka, a gdzieś swojego “Lancelota” musiałem przecież zaparkować. Tak w sumie to się jednak w duchu cieszyłem, że nie będzie za dużo czasu, żeby “mieszać się” z innymi.
Szczęście mi chyba dopisywało, bo za pierwszym razem udało mi się znaleźć miejsce parkingowe. Uff! W biurze zawodów też byłem grubo po czasie, ale bez większych problemów odebrałem pakiet startowy. Wtedy spojrzałem na zegarek – do startu pozostało mi jakieś 40 minut. Kupa czasu! 🙂 Dlatego postanowiłem, że spędzę go w samochodzie, a tuż przed strzałem startera wyjdę na krótką rozgrzewkę.
Na starcie marszu nordic walking
Marsz nordic walking miał wystartować o 14:40. Muszę przyznać, że udało się to zrobić punktualnie. Świetnie! Ruszyłem mocno za dwójką prowadzących zawodników i szybko zorientowałem się, że to my będziemy nadawać ton tej rywalizacji. Było mocno, ale nie nie aż tak, aby mnie zatkało. Wiedziałem, że nie mogę odpuścić początku, bo wtedy będzie już ciężko dojść pozostałych zawodników. Tak minęło mi pierwsze 500 metrów zawodów.
Po jakimś czasie wyszedłem na drugą pozycję w rywalizacji. Jakieś 2 metry przed sobą miałem prowadzącego zawodnika, który chciał nas zgubić, żeby zbudować sobie przewagę. Starałem się nie odpuszczać, nie dawać dystansu. W którymś momencie trzeci zawodnik wyminął mnie poboczem i mocno ruszył do przodu. Nie odpowiedziałem na ten atak, starałem się iść swoim tempem. Szczerze powiedziawszy, to nie za bardzo spodobała mi się technika tego zawodnika, która przypominała mi raczej markownie chodzenia. Cały czas ugięte kolana, brak akcentu na piętę, cały czas na śródstopiu. Nie jestem wirtuozem techniki nordic walking, ale… Zastanawiałem się, czy coś krzyczeć, reagować. W końcu uznałem, że idę dalej, postaram się go prostu dogonić i wyprzedzić.
Lecimy dalej
Tak mijały mi kolejne kilometry. Trasa była dość urozmaicona, chociaż cały czas po twardej, asfaltowej nawierzchni. Początkowo mocno z górki, dlatego też pierwszy kilometr został pokonany w średnim tempie 5:40. Jak dla mnie – mocno.
Cały czas trzymałem swoją trzecią pozycję i obserwowałem specyficzną technikę drugiego zawodnika, który był 8-10 metrów przede mną. Mocno pracował na to, żeby mi jeszcze bardziej odskoczyć, oczywiście na lekko ugiętych kolanach. Zaczynało mnie to coraz bardziej irytować. No cóż, rywalizacja-rywalizacją, ale pewien poziom przyzwoitości wypadało by mieć. Co ciekawe, gdzieś przed czwartym “pyknięciem” kilometra miałem dwójkę spacerowiczów. Jedna z osób – chyba pani – rzuciła do drugiej osoby: “ten drugi to chyba oszukuje”. Heh. I ja miałem takie wrażenie. Dopiero na ostatnim kilometrze zacząłem widzieć u niego technikę nordic walking, ale to już zupełnie na innych prędkościach i z bezpieczną przewagą nad kolejnym zawodnikiem.
Do mety!
Na ostatnim kilometrze wiedziałem, że nie dojdę już zawodnika na drugiej pozycji. Podbiegać czy oszukiwać nie chciałem, bo to bez sensu. Starałem się mocno pracować kijami tak, żeby jeszcze mocniej zaangażować ramiona. I tutaj wydarzyła się dość ciekawa rzecz. Jeden z obserwujących – młody chłopak – rzucił do mnie, że do raczej marsz sportowy, nie nordic walking. Szczerze, to nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć, bo też już byłem zmęczony, a starałem się jeszcze podkręcać – sam dla siebie – tempo. Po tym, jak przekroczyłem linię startu, starałem się znaleźć tego chłopaka. Traf chciał, że go ponownie spotkałem. Oczywiście spytałem go, co z moją techniką było nie tak. Byłem bardziej ciekawy, niż rozżalony, że ktoś zwrócił mi uwagę. Powiedział mi, że za bardzo pracuję biodrem podczas marszu, a to już – na zawodach nordic walking z sędziami – może być poczytywane za błąd w technice. Chwilę sobie pogadaliśmy, następnie podziękowałem mu za uwagi i zbiliśmy “pionę”. To, co mi powiedział, było dla mnie bardzo cenne, z pewnością będę baczniej się temu elementowi przyglądał. Trzeba pracować i jeszcze raz… pracować!
Na pustym podium
Dekoracja zaczęła się – o dziwo – o czasie. I w sumie to był jeden pozytywny aspekt tej części zawodów. Orgowie bardzo się pogubili w tych wszystkich komunikatach. Raz nordic walking, raz bieg na 5 kilometrów. Zawsze staram się na to patrzeć z dużym dystansem, każdy ma prawo do błędu. Moja kategoria – zawodnicy nordic walking do lat 39 – była nagradzana jako jedna z ostatnich. W sumie nie było już nikogo i to z punktu widzenia osoby nagradzanej… nie było zbyt budujące. W sumie powinienem się cieszyć, że w ogóle ktoś sobie o tej kategorii przypomniał, bo zaczynałem już tracić nadzieję. Nic to, do poprawy w przyszłym roku ta cała dekoracja, bo… trochę wstyd.
Podsumowanie
Dystans 5 kilometrów pokonałem w czasie 29:55. Oczywiście, Garmin pokazał mi wynik poniżej 5 kilometrów. Niemniej jednak tempo było przyzwoite. Oczywiście, cieszy kolejne podium w zawodach. Chociaż – szczerze powiedziawszy – to najbardziej cieszy mnie ta “piona” z nieznajomym, który zwrócił mi uwagę nad czym powinienem pracować w swojej technice nordic walking. Ma chłop rację. A ja – po porostu biorę się za robotę i cisnę dalej 🙂
1,631 wszystkie wyświetlenia, 1 wyświetelenia dzisiaj
Najnowsze komentarze